poniedziałek, 19 sierpnia 2013

1. One way ticket

       
         Cyferki na wadze pokazały okrągłą liczbę 100*. Przygryzłam wargę patrząc się jak pomału liczby znikają z tarczy. Policzyłam do dziesięciu i starałam się jakoś uspokoić. Weszłam jeszcze raz i to samo, znowu 100. Przytyłam dobrego funta od dwóch tygodni. Jakim cudem? Nie jem od trzech dni. Jeszcze chwila, a nie będę mogła się w nic zmieścić. Zeszłam z wagi i podeszłam do lustra przyjrzeć się swojej sylwetce. Pomału zaczynały mi się zarysowywać żebra, co znaczy, że dieta przynosi efekty...nie jest źle. Spojrzałam na swoje odbicie i zaczęłam przeczesywać swoje długie włosy. Jak zwykle nie umiałam się pozbyć większości kołtunów, więc po chwili się poddałam i zostawiłam włosy tak jak są. Wyglądałam jak panda biorąc pod uwagę to jak bardzo rozmazał mi się makijaż, ale nie chciało mi się już tego poprawiać. Wciągnęłam na siebie znoszone już dżinsy i bluzę. Spojrzałam na zegarek w telefonie i w pośpiechu złapałam torebkę leżącą na podłodze. Wychodząc z łazienki starannie zamknęłam drzwi i wyszłam z pokoju. Zatrzymałam się tylko przy schodach i przysłuchiwałam się kłótni rodziców w salonie. Przywykłam już do tego, że kłócili się co raz częściej. Co raz częściej jednak dochodziło do bójek, ktoś z nich wychodził i wracał nad ranem. Grożenie rozwodem i tak dalej, w kółko. Szczerze mnie nienawidzili i nie ukrywali tego. Według nich byłam tylko "pomyłką". Pozwalali sobie traktować mnie jak psa, a nawet gorzej. Wiele razy dostałam od mamy w twarz z całej siły, ale po tylu latach przestałam już płakać z tego powodu. Marzyłam by uciec z tego miejsca.
           Zeszłam po cichu ze schodów i po upewnieniu się, że wszyscy już sobie poszli, wyszłam z domu. Schodząc po schodach spojrzałam jeszcze raz na zegarek. Zgodnie z nim kończyła się już psychologia, więc powinnam zdążyć z pięciominutowym spóźnieniem na historię. Przyśpieszyłam lekko i włożyłam w uszy słuchawki. Nowy Jork o godzinie jedenastej wyglądał wyjątkowo dzisiaj ładnie. Jednak z drugiej strony...nie wiem czy nazwanie Bronx, czyli dzielnicy, w której mieszkam ładną. Bądź co bądź była najbiedniejsza w całym mieście. Rozwalone budynki oraz przewaga afro amerykanów jeszcze bardziej postarza to miasto. Chodziłam do liceum na Manhattanie, więc jednak musiałam codziennie przejść nie mały kawałek. W pewnym sensie nawet mi to odpowiadało. Nie muszę się śpieszyć na nic, ani na nikogo. Jestem sama ze swoimi myślami. Lubiłam to uczucie jak jestem sama po środku tego ciągle żywego miasta. Przyglądam się wszystkim osobno. Jak duch.
          Po dwudziestu minutach drogi przez dość ruchliwe miasto jak na tą godzinę weszłam do szkoły równo z dzwonkiem kończącym drugą godzinę lekcyjną. Podbiegłam szybko do swojej szafki i w pośpiechu złapałam książki na historię modląc się w duchu, by żaden z nauczycieli nie zobaczył mojego spóźnienia. Odwróciłam się na pięcie i poczłapałam w stronę klasy specjalnie zakrywając twarz we włosach.
      - Coleman! - usłyszałam swój głos za plecami.
          Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam idącą w moim kierunku dyrektorkę. No super. Wzięłam głęboki oddech i wymusiłam w jej kierunku jeden z moich najbardziej przekonywujących uśmiechów ala "Tak, wszystko dobrze, po prostu sobie idź".
      - Do gabinetu. - zwróciła się w moją stronę wrogo, a mój czuły węch wyczuł od niej mocny zapach tanich perfum.
          Pomaszerowałam za nauczycielką do jej gabinetu ze zwieszoną głową. W myślach liczyłam ile razy w ciągu tego tygodnia wstępowałam do tego gabinetu. Można by powiedzieć, że znam go jak własną kieszeń. Nie przejmowałam się zbytnio tym co szanowna pani dyrektor starała mi się wmawiać o mojej przyszłości, o tym jaki stanowię wzór dla przyszłych uczniów, ocenach bla, bla, bla. Słyszałam to tak dużo razy, że już szczerze tym rzygam. Rodziców nie interesuje moja nauka. Do szkoły chodzę, bo chcę jak najszybciej ją skończyć i mieć to piekło już za sobą. A co dalej? Nie wiem. Prawdopodobnie wyląduję na ulicy i zniknę z życia tych wszystkich ludzi ze szkoły, którzy w myślach życzą sobie mojej śmieci. Będę przypominać sobie ciągłe prześladowania od najmłodszych klas. Wszystkie przepłakane noce, pocięte nadgarstki. Śmieszne.
    - Wiesz, że widzimy się już siódmy raz w tym tygodniu? - kobieta usiadła przede mną i złączyła swoje dłonie na biurku.
           "Ale fajnie, może dobijemy do dziesięciu? Będzie co świętować przed wywaleniem mnie ze szkoły". Dyrektorka uznała, że ją słucham, więc kontynuowała dalej.
    -  Rozumiem twoją skomplikowaną sytuację Hope...ale wszyscy z nauczycielami chcemy, żebyś zapomniała o swojej przeszłości i skupiła się na tym co jest, a dokładniej mam na myśli egzaminy. - uniosła wysoko brew.
    - Dobrze proszę pani, może pani przyszykować moje papiery i wyrzucić mnie ze szkoły. - mruknęłam pod nosem. - Nie potrzebuję współczucia.
        Na jej twarz wpłynęło coś na kształt "ciepłego uśmiechu".
    - Oj Hope...my nie chcemy ciebie wydalić z tej szkoły. Chcemy ci pomóc, pomóc ci w trudnej sytuacji, która ciebie dotknęła...
        Wstałam z krzesła i wzięłam swój plecak z podłogi.
    - Jeśli tak naprawdę chce mi pani pomóc, to z całym szacunkiem, ale nie musi pani mi pomagać. Jak widać ze wszystkim sobie radzę. - spojrzałam na nią cięto i opuściłam jej gabinet zanim zdążyła otworzyć usta.
        Ostatnie czego mi brakowało to usłyszeć słowa: "Bardzo mi przykro z tego powodu, że Twoi rodzice traktują cię jak szmatę". Wyszłam trochę za teren szkolny i wyjęłam paczkę papierosów z kieszeni kurtki. Odpaliłam jednego papierosa i głęboko się zaciągnęłam. Po chwili poczułam jak moje wnętrze wypełnia przyjemna nikotyna. Och tak, tego mi było trzeba. Usiadłam na schodku przed boiskiem, a głowę oparłam o swoje ramię. Po tym wszystkim nie mam najmniejszego zamiaru wracać na lekcje. Nie mam po co...przecież i tak mnie wywalą.
   - Dasz zapalić? - usłyszałam za sobą męski głos.
         Szybko odwróciłam głowę i ujrzałam wysokiego chłopaka z lokami. Nie kojarzyłam go zbytnio z korytarza, więc pewnie musiał być nowy. Rzuciłam mu paczkę, a on przysiadł obok mnie na zimnym marmurze.
    - Beznadziejna pogoda co nie? - spojrzał na mnie i wypuścił ustami dym. - A tak w ogóle to jestem Vincent.
    - Kolejny nowy? - spojrzałam na niego i strzepałam kawałek wypalonego papierosa.
    - Taa. - uśmiechnął się krzywo. - A ty jesteś?
    - Tą którą nigdy nie poznasz. - mruknęłam. - Nie przywiązuj się, za dwa dni będę już poza zasięgiem tej suki.
          Vincent spojrzał na mnie krzywo i zaśmiał się cicho.
    - Tajemnicza jesteś...serio nie dasz się poznać? Zdradź chociaż imię. - powiedział z poetyckim akcentem.
          Zaśmiałam się pod nosem. Ujarał się za bardzo?!
    - Hope.
    - Serio?! Łał...bardzo... - zaczął gestykulować rękoma szukając słowa.
    - Oryginalne co nie. - dodałam z przekąsem rozgniatając papierosa o podłogę.
          Dobrze, że nie wiedział jak bardzo nienawidzę tego imienia. Wstałam z ziemi i zarzuciłam plecak na ramię. Nie chciało mi się już go słuchać, pomału robił się irytujący. Zaczęłam iść w stronę bramy.
    - Czekaj! Ej! - krzyknął w moją stronę podnosząc się nagle z podłogi. - Nie idziesz na lekcje?!
           Uśmiechnęłam się pod nosem i usłyszałam jak chłopak do mnie podbiega.
    - To ten...gdzie idziesz? - zapytał ciągnąc mnie za rękaw kurtki, a ja automatycznie się od niego odsunęłam.
    - Pierwsza zasada jak chcesz ze mną przebywać w jednym otoczeniu: Trzymaj się z daleka od mojej przestrzeni osobistej. - wskazałam mu ręką odległość. - Metr co najmniej.
            Chłopak zaczął potakiwać i przepraszać co pięć minut, a ja w myślach modliłam się, żeby jak najszybciej się zamknął.
    - Mówił ci już, że jesteś cholernie wkurwiający? - mruknęłam lekko już podirytowana przechodząc na drugą stronę Bronxa.
    - W sumie...to jeszcze nikt...- uśmiechnął się do mnie i dopiero teraz zauważyłam, że ma aparat na zębach.
             Wywróciłam oczami i założyłam kaptur od bluzy. Tak, na Bronxie trzeba uważać..i to cholernie. A ten koleś przyciąga same problemy z promienia dobrego kilometra. Tylko tego brakuję, żebym miała jeszcze jego na karku.
    - Ej zaraz gdzie ty idziesz?
             Trzepnęłam go mocno w głowę, a on spojrzał na mnie spode łba.
    - Na litość boską nie bądź taki upierdliwy Vincent! Zastanawiam się w ogóle po co tutaj jesteś?! Uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogona i wszędzie za mną łazisz. - warknęłam. - Wiesz co? Mam cię w dupie. Wracaj do tej pierdolonej szkoły i zostań taki sam jak oni. Mam swoje życie na głowie.
             Odwróciłam się i poszłam swoją drogą. Miałam go serio dość.
    - Powiem ci jedno Hope! W tej sytuacji to ty jesteś tchórzem! - krzyknął za mną, a ja włożyłam słuchawki do uszu, by go zignorować. - Uciekasz od problemów!
              Schowałam twarz we włosach i zrobiłam parę głębokich oddechów. Dobra, uspokój się Hope. Nikt nie będzie ci mówić co masz robić. Doszłam już do domu, gdy zobaczyłam, że na parkingu stoi zaparkowany samochód taty.
   - Cholera. - mruknęłam cicho i spojrzałam na zegarek.
             O tej godzinie powinien być w biurze...po co wrócił do domu? Przeszłam przez furtkę i wspięłam się po rynnie w stronę swojego okna. Na szczęście robiłam już to tyle razy, że nauczyłam się w które miejsca trzeba stawiać nogi, by nie spaść. Gratulowałam sobie w myślach, że zapomniałam rano zamknąć okno jak wychodziłam do szkoły. Przeskoczyłam do swojego pokoju, delikatnie by nie zrobić jakiegokolwiek dźwięku. Niestety znając moją koordynację ruchową potknęłam się o ubrania leżące na podłodze i runęłam jak długa na łóżko. Cóż...przynajmniej lądowanie mi wychodzi. Ojciec, o ile się założę siedzi w swoim pokoju i ma w dupie to, że się urwałam ze szkoły.
             Nagle mój wzrok trafił na wąską kopertę pod drzwiami, której wcześniej nie zauważyłam. Złapałam ją szybko i rozerwałam u góry wyjmując jeden bilet oraz małą karteczkę.

Spakuj się. Będę czekać na lotnisku w Londynie. 
Wyjdź w nocy i nie mów rodzicom. 
Maya 

            Spojrzałam na bilet lotniczy i zaczęłam obracać go w dłoni dokładnie się mu się przypatrując. Bilet w jedną stronę. Do Londynu, gdzie mieszkała moja ciotka. Spędziłabym tam ten ostatni rok. Z dala od rodziców, rówieśników i tego miasta. Czułam nagły przypływ adrenaliny, a w mojej głowie pojawiały się różne scenariusze tego jak może zacząć się ten wyjazd. Zamknęłam oczy i przyłożyłam list do ust biorąc głęboki oddech. Będzie dobrze. 

*waga w funtach, 100 funtów: 45,35 kg.
~***~

Hej wszystkim :3 Także doczekaliście się tego rozdziału 1... prawdopodobnie zawiodłam większą część z Was. Na samym początku również chciałabym podziękować za 13 komentarzy pod prologiem...nie wiedziałam, że doprowadzę Was do płaczu :'c Dziękuję również za 9 komentarzy pod Trailerem. To naprawdę bardzo, bardzo, BARDZO wiele dla mnie znaczy. 
Dreamer - jejku słońce nie musisz przepraszać ;c

Oraz na koniec dość ważne info. Mam ostatnio problemy z Bloggerem na blogu "I'll be your strenght" i sam usuwa mi posty na tym blogu itd. O.o Będę starała się go jakoś odratować, ale sama nie wiem jak z nim będzie...

Także na miłe zakończenie, życzę Wam miłego dnia, zdrowia, szczęścia i w ogóle...

Kocham Was <3


11 komentarzy:

  1. jak zawsze przepieknie , pisz kolejny.
    ej i tam spotka TW ? jejku zakocha się w nathanie ?! jezu co to bedzie pisz pisz pisz kuźwa jestem cała w nerwach jak sie dalej to potoczy
    twoja Wercia
    @Coffee_xox

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny!
    Boże, lubię takie blogi. Są na serio inne i potrafię wczuć się w bohaterkę, bo sama mam podobne problemy ;/
    W Hope podoba mi się to, że potrafi odpyskować, bo to właśnie liczy się w twardym człowieku, ale najlepiej by było gdyby radziła sobie z problemami jakie dostała od życia :/
    Mam nadzieje, ze Nathan pomoże jej przez to wszystko przejść w Londynie będzie jej się lepiej żyło :)
    Weny i czekam na kolejny tu jak i na drugim blogu, miejmy nadzieję, że wszystko będzie ok :)
    Zapraszam do siebie <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny!!!!
    Boże jak mi się podobają wszystkie twoje blogi, ale ten przebija wszystkie inne :)
    Czekam na przygody Hope w Londynie i ciekawi mnie to w jaki sposób się poznają :)

    POOZDRAWIAM i życzę weny skarbie :*
    time-is-slepping-away.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. JA PIERDOLE! - tyle udało mi się powiedzieć, kiedy skończyłam czytać rozdział... A ja nie lubię przeklinać. No cóż... ''Cyferki na wadze pokazały okrągłą liczbę 100*. '' - czytam to i myślę: ''kurcze, już rozumiem do czego ten prolog...'' myślałam że to będzie również o dziewczynie, która ma problemy z wagą. Okej. Czytam dalej, a tam: ''Pomału zaczynały mi się zarysowywać żebra, co znaczy, że dieta przynosi efekty...'' - i myślę sobie; ''Przecież u osoby z nadwagą nie widać zbytnio żeber''. Zaczęłam nad tym myśleć i zdecydowałam jeszcze raz wrócić do początku. I tam zauważyłam to ''*'' przy tej 100. Myślałam, że to oznaczenie tej wagi. Czytam dalej... Ale znowu nie wiem o co chodzi z tą 100. Zaczynam od początku i dopiero za trzecim razem widząc tą gwiazdeczkę wpadłam na pomysł, żeby sprawdzić pod rozdziałem, że może to oznaczenie. Ale ja jestem inteligentna, ja pierdole. -.- Nie, wcale nie przeklęłam, zdaje Ci się... Szczerze mówiąc, to strasznie, ale to strasznie współczuję Hope. :< Wiele osób posiada takie życie... Po części, ale to później. Jeju, jej rodzice się kłócą. To naprawdę straszne. A dzieci czy młodzież są wrażliwi na to, normalnie mam ochotę płakać. :< I ta dyrektora od siedmiu boleści... Boże, jak ona chce pomóc Hope, to aż głowa mała -.- A ten Vincent.. Znam go chwilę, ale mnie też zdążył zdenerwować -.- Jeszcze mi tylko powiedzcie, że się zabujał w Hope to wybuchnę głośnym śmiechem... Jedynym ratunkiem jest ten bilet... Ten jeden, jedyny bilet... Do nowego i lepszego życia... Oby się udało. :) wierzę w to...Mam taką nadzieję... :) Rozdział fantastyczny :* Kochanie nikogo nie zawiodłaś, wręcz przeciwnie, totalnie, pozytywnie zaskoczyłaś :) Nie masz za co dziękować, w 100% Ci się to należy :* Zasłużyłaś swoim geniuszem :* Mam swojego wspaniałego mistrza ^^ Mam za co przepraszać, ale ciiiii :) Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze z tym strasznym bloggerem :) Nie lubię go >.< Jestem pełna podziwu dla Ciebie. :) Do następnego.♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział, bohaterka " zadziora " zapowiada się ciekawie. :D
    Bilet do Londynu, szansa na wielkie zmiany... nie mogę się doczekać co będzie dalej.
    Życzę weny ;3

    Zapraszam do siebie -----> mymusic-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany... Naprawdę nie wiem co mam napisać...
    Napisany świetnie..
    Po prostu współczuć Hope, dziewczyna ma pod górkę, ale głównie się sama na nią pcha..
    Naprawdę nie wiem co pisać. Niech bierze ten bilet i ucieka..
    Do następnego
    Anonim z podpisu
    Lose my mind

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowity rozdział *-*
    Nie mam pojęcia co napisać.
    Zapowiada się strasznie ciekawie, zwłaszcza z charakterkiem Hope
    Czekam na kolejny ♥
    Weny ! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne *o* Zainteresowało mnie :D Czekam na nexta,weny kochana. :* ~Weronika (HAHAH Pamiętasz mnie jeszcze? xd To ja ,ta z którą gadałaś przez telefon :p)
    PS.Możesz mnie informować o kolejnych na tt? Będę wdzięczna.Z góry dzięki :) @MyAngelMendler

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział boski<3
    Szczerze strasznie mi żal Hope;// Kurczę ma dziewczyna pecha i wg;((
    Mam nadzieje, że wyjazd do Londynu odmieni jej życie i będzie dobrze!!
    Czekam na next;pp
    Życzę dużo weny;pp

    PS Dodałam kolejny rozdział;)

    OdpowiedzUsuń
  10. O mój boże piszesz fantastycznie!!! Dawaj szybko nexta ;***

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej xd Chciałam Cię poinformować, że nominowałam Cię do Versatile Blogger Award ;)
    http://mymusic-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Wattpad